Dzień dobry! Tym razem denko pojawia się trochę później,bo nie byłam w stanie tego dograć wcześniej. Najpierw czas mi się lekko skrócił, a potem miałam mega problemy z komputerem, telefonem, przesyłaniem zdjęć i takich pierdół, których zazwyczaj nie ogarniam, ale jestem ja i jest denko! Co prawda w tym miesiącu nie będzie nowości, bo jakoś miesiąc mi się rozlazł i nie mam pojęcia, co do mnie trafiło w marcu,ale zamiast nowości jest spory przegląd kolorówki, które udało mi się pozbyć, dzięki przyjaciółce, której chciało się wszystko przejrzeć. Zabieram się do roboty, bo produktów bardzo dużo, więc zabieram się od razu do roboty.
Equilibra szampon aloesowy - szampon marki Equilibra to produkt, który sprawił, że pokochałam się z aloesem. Szampon idealnie oczyszcza moje włosy ze wszystkich zanieczyszczeń, innych produktów, a nawet olei! Co bardzo mnie cieszy, bo z nim mam pewność, że wszystko się ładnie pięknie domyje. Poza tym, kiedy byłam w Anglii i stosowałam tylko te produkty, bo za bardzo nie miałam tam czasu na olejki, spraye i inne cuda niewidy, moje włosy i tak były w dość dobrym stanie, więc naprawdę polecam.
Schwarzkopf, Gliss Kur spray do włosów, regeneracja w olejku, Fiber Therapy oraz Ultimate Resist - powiem szczerze, że na samym początku bardzo się obawiałam tych produktów, bo olejek w sprayu brzmi bardzo przetłuszczającą i obciążająco, ale nic bardziej mylnego. Te kosmetyki od razu pokochałam i zostaną w mojej pielęgnacji włosów na stałe. Po rozjaśnianiu włosów, olejki są u mnie teraz na pierwszym miejscu, a te idealnie dają radę, moje włosy,a szczególnie końcówki piją je jak szalnoe. Co prawda zużywam, jak na razie jedno opakowanie w 2 tygodnie, co jest średnio opłacalne, ale nic na to nie poradzę, że sama ich nadużywam ;).
Head&Shoulders, szampon przeciwłupieżowy, citrus fresh - szampon, który nadaje się zawsze na ekstremalne sytuacje. Rzadko kiedy mam problem z łupieżem, ale jak już to zawsze sięgam po ten. Dobrze oczyszcza włosy, uspokaja skórę głowy i potrafi zdziałać cuda praktycznie od razu od samego początku stosowania.
Ziaja, tonik zwężający pory, liście manuka - ten tonik pojawia się już tutaj któryś raz z kolei. Uwielbiam jego działanie, zapach, butelkę, design i fakt, że można go rozpylać. Cudownie działa na moją skórę, uspokaja ją i pomaga mi utrzymać ją w stanie idealnym przez cały czas. Fajnie też działa pod różne maski, rano, wieczorem - zawsze. Poza tym, jest tani i na maksa wydajny, więc lepiej być nie może.
Isana, zmywacz do paznokci - od kiedy pamiętam stosuję tylko i wyłącznie ten zmywacz do paznokci. Jest mega wydajny, strasznie tani i w dodatku można go dorwać często na promkach w Rossmannie, więc dla mnie produkt idealny i na pewno będę do niego zawsze wracać.
Dermedic, krem pod oczy do skóry odwodnionej - krem bardzo polubiłam. W między czasie miałam/mam już inne produkty, ale bardzo chętnie wrócę właśnie do tego produktu, kiedy przetestuję wszystkie inne kremy pod oczy. Bardzo podoba mi się tubka, która jest niewielka, zajmuje mało miejsca i bardzo łatwo zabrać ją ze sobą dosłownie wszędzie. Działanie ma równie genialne. Fajnie nawilża skórę pod oczami, sprawia, że jest napięta, jędrna, a spojrzenie wygląda cały czas promiennie.
Naturalis, wiesiołkowa pomadka do ust - ten produkt odkryłam dopiero po jakimś czasie. Bardzo długo miałam tę pomadkę, ale jakoś stosowanie jej nie było u mnie po drodze, a z pomadkami mam to samo co z kremami do rąk, potrafię jeden produkt męczyć długimi miesiącami zanim w końcu uda mi się już wykończyć do końca. Ta pomadka mega nawilża i odżywia usta, stają się dzięki temu mega miękkie i gładki w dotyku, więc ja bardzo się z nią polubiłam.
Dermacol, żel pod prysznic winogrono i limetka - to jest zdecydowanie mój zapachowy ulubieniec tego roku. Marka odkryta jakoś w październiku, a gdybym mogła wzięłam bym dosłownie wszystko te marki o tym zapachu. Nigdy nie miałam niczego aż tak orzeźwiającego i sprawiającego, że mi się chce. Że mi się chce działać,coś robić i w ogóle przy okazji pachnę ładnie. Dla mnie cudo, bo wiadomo, że żel ma głównie pachnieć i nie wysuszać skóry, a ten żel to robi!
Lirene, multi-regenerujący balsam do ciała - kolejny balsam marki Lirene, który okazał się być mocnym średniakiem. Zapach standardowo ładny, konsystencja też bardzo fajna i nawet szybko się wchłania. Posiadał w sobie przy okazji jakieś drobinki, które również pod wpływem ciepła się rozpuszczały i nie było po nich śladu. Działa, jak każdy inny balsam, lekko nawilża, odżywia i sprawia, że skóra jest idealna w dotyku, ale nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym.
Joanna, peeling myjący wygładzający z wiśnią - zastanawiam się, czy te peelingi w ogóle jeszcze istnieją, bo ja znalazłam jeszcze jakieś stare w szafce z nie wiadomo nawet kiedy, ale lubiłam je. Są gruboziarniste, zapach mają mega intensywny, ale niestety wystarczają na kilka użyć. Mega niewydane, szybko się kończą i nawet nie wiem czy jeszcze gdzieś można je w ogóle dorwać.
Dermacol, Aroma Ritual, olejek do ciała, olejek winogronowy z limetką - olejek będzie miał na pewno swoją oddzielną recenzję, ale jak bardzo go uwielbiałam, bo zapach mi spasował tak samo, jak i żel pod prysznic z te samej serii. Działanie miał również świetne. Włosy były nawilżone, gładkie, miłe w dotyku, mięsiste i nie miałam im nic kompletnie do zarzucenia. Ale niestety olejek w moim przypadku skończył się w dosłownie 5-6 użyć. Ja wiem, że nie oszczędzam takich rzeczy i zawsze nawalam bardzo dużo olejku na włosy, ale no niestety za bardzo mało wydajny.
Catrice, HD Liquid Coverage Foundation - ten fluid już się tu pojawiały w różnych kategoriach. Ostatecznie ląduje w średniakach, bo to jak mnie zapchał to niestety szkoda. Uwielbiam jego odcień, to jak się wtapia w skórę i jest na niej dosłownie cały dzień,ale wkurza mnie to, że kiedy go używam to co chwilę pojawiają się nowe niedoskonałości.
Bioliq, intensywne serum rewitalizujące - serum Bioliq było pierwszym tego typu produktem z jakim miałam do czynienia. Byłam z niego bardzo zadowolona, miał mega orzeźwiający zapach, idealnie nadawał się pod różnego rodzaju maski czy mocniejsze kremy, a skóra wyglądała dużo lepiej niż wcześniej. Ale! Znalazłam lepsze serum, dlatego ten ląduje w średniakach, a moim nowym cudzie już niedługo przeczytacie.
Be Beauty, płatki kosmetyczne - płatki, jak płatki. Najlepsze te biedronkowe, bo najbardziej opłacalne, nie rozwarstwiają się inie 'piją' za dużo produktu. W sumie dopiero teraz zauważyłam, że są jakieś dwie wersje; zwykłe i z dodatkiem aloesu, ale ja jakoś różnicy między nimi nie widzę.
Apart Natural, Liquid Soap Cream, mydło w płynie - i znowu podoba sytuacja, co wyżej. Mydło, jak mydło, zawsze biorę jakiekolwiek. Najważniejsze to żeby ładnie pachniało i nie wysuszało dłoni, a że trafiam na same takie to nie mam jeszcze swoich ulubieńców, a Wy?
Marion, chusteczki do higieny intymnej - i tu znowu podoba sytuacja. Chusteczek do higieny intymnej nie mam ulubionych. Biorę jakiekolwiek, bo mam wrażenie, że wszystkie mają takie same odświeżające działanie; ).
Nivea, dry comfort, antyperspirant - produkt jest ogólnie fajny, ładnie pachnie, ale ta konkretna wersja strasznie brudzi ubrania. Co dziwne, tylko ta, bo inne zapachy już tak nie robią ;).
Dior, Diorshow Iconic Overcurl, Catwalk tusz do rzęs - trafił do mnie kiedyś na maksa z dupy i przez przypadek i do dupy się okazał. Myślałam, że będzie sztos, atu wyszła klapa. Zapach miał tragiczny, rzęsy sklejał przeokropnie i w sumie nic mi w nim nie pasowało. Nie wiem czy to jakaś beznadziejna wersja mi się trafiła, co w sumie by mnie nie zdziwiło, ale użyłam go tylko raz i nigdy więcej.
Revitalash, spotlight highlighting pencil, zaczarowany ołówek do rozświetlania urody - ołówek do rozświetlania nie nadaje się do niczego. Był strasznie twardy, żeby móc cokolwiek nim zrobić trzeba było mocno przyciskać ołówek do skóry, a to wiadomo, że nie jest za fajne, bo i zostawiał grudki i nie dało się go rozetrzeć, nic. Kolor też mi się nie podobał był taki jakby zabrudzony żółty - nieładny.
Próbek, jak zawsze mało, haha. Myślałam,że jak zacznę chodzić na basen to w końcu będę zużywać i zużywać, a tu nic. No, ale - może w końcu się ogarnę! To co mogę Wam powiedzieć to żel pod prysznic z Isany jest bardzo fajny, żeby go gdzieś ze sobą zabierać, idealna konsystencja no i zapach mega, więc może kiedyś przy okazji skuszę się na pełnowymiarowy produkt. Dalej mamy maskę Carbo Detox Bielenda, którą nakładało się na twarz bardzo fajnie. Często mam problemy z tego typu produktami, ale akurat ta maska super się nałożyła, nic nie spływało, kapało, idealnie się ściągnęła. Użyłam jej raz, więc co do działania za dużo nie mogę powiedzieć, ale skóra po była oczyszczona, koloryt był wyrównany i wszystko grało.
No i teraz przechodzimy do wyrzuconej kolorówki, którą przejrzałam razem z przyjaciółką. I gdyby nie ona, wiem, że to wszystko dale leżało by u mnie w pudełkach- standardowo nieużywane. Nie pozbyłam się tych produktów, bo były beznadziejne, ale niektóre miałam już w kosmetyczce dobrych kilka lat - pewnie z 5 -6 nawet haha, niektóre nieużywane, bo kolory nie te itd.
Paletki cieni od Eveline i Hean zostawiłam sobie kilka, bo je uwielbiam, te wyrzucam, bo powielają mi się kolory.
Paletki Eveline są genialne, mocno napigmentowane, znajdziemy tam brokatowe i matowe cienie, fajne połączenia, dzięki którym będzie można wyczarować kilka różnych fajnych makijaży. Te z
Hean są mniej napigmentowane, większość jest matowych i trochę się osypują, ale z nich korzystam, kiedy mam ochotę na delikatny make-up.
Cienie z Virtual, Vipery i Joko to chyba jedne z pierwszych, jakie dostałam na pierwszych spotkaniach blogerek. Potrójne cienie z
Virtual i
Joko mają zdecydowanie nie moje kolory. I jeszcze jeden cień od
Peggy Sage, zbyt rudawy, jak dla mnie.
Kolejne, tym razem,
cienie od Bell w kredce, które osobiście uwielbiam. Nie wiem tylko na co mi ten piękny niebieski kolor, który sama kupiłam, ale tak to jest kiedy promocje uderzają do głowy haha. Z kolei brąz był piękny, świetny kolor, jakościowo też są rewelacyjne, ale coś się z nim stało, że już za bardzo nie da się nim malować. Kilka
kredek do oczu, które leżały nieużywane bardzo długo;
Paese, Lovely, Mariza, Sensique. Jak widzicie kolory różne, kiedyś kiedyś kombinowałam, używałam, ale teraz już się przestałam oszukiwać, że wrócę do nich. Pozbyłam się też dwóch pomadek od
Paese i Joko. chociaż osobiście myślałam, że więcej pójdzie w odstawkę, ale dobre i to. Z kolei
baza pod cienie od Lily Lolo mi niestety nie spasowała. Była zbyt twarda i nie dało się łatwo nałożyć na powieki, odcienie też były dziwne i mam wrażenie, że w ogóle nie działała, jak powinna; cienie się rolowały i w ogóle nie wiem po co ją tyle trzymałam.
No i takie denko się zrobiło w tym miesiącu. Cieszę się, że udało mi się pozbyć trochę kolorówki, zawsze to lżej na duszy. A ogólnie denko wyszło mi na: prawie 800zł. Trochę masakra, ale tym razem doszło sporo kolorówki, produkty Dior'a i Revitalsh'a, więc nic dziwnego.
Jak Wasze zużycia w marcu :)?