Mamy lato! Już w sumie od jakiegoś czasu pogoda rozpieszcza nas naprawdę afrykańskimi temperaturami. Ciężko znoszę upały, o czym Wam ostatnio trochę już pisałam, ale nie ma co narzekać, bo jest fajnie - mimo wszystko! Opalać się nie lubię, tak samo mnie irytuje leżenie plackiem na plaży i smażenie się w słońcu - zestarzałam się chyba, bo kiedyś potrafiłam smarować się oliwką i leżeć w największym słońcu godzinami - wiem, to była okropna głupota!
Obecnie marzę o fajnej opaleniźnie, a mój narzeczony ma w planach mnie ładnie opalić, ale staram się zrobić to tak, żeby opalenizna się utrzymała, a skóra zachowała zdrowy stan. Zazwyczaj kończyło się to spaleniem na raka, a potem skóra schodziła i nic po tym nie zostawało. W tym roku już jest trochę inaczej i widzę fajne, choć powolne efekty. Ale myślę, że warto i jeśli ktoś miał ten sam problem co ja, to koniecznie poczytajcie, bo się da!
Nie ma co tu kryć, o produktach do opalania z wysokimi SPF zapominałam najczęściej. Bo w końcu chciałam się opalić, a jak się opalę smarując 50? Nigdy nie byłam w stanie tego zrozumieć i nie przejmowałam się niczym. Wybierałam oliwkę dla dzieci, ewentualnie produkty z jak najmniejsza ochroną 3 lub 5. Teraz jestem starsza, zdaję sobie sprawę z problemów, jakie może spowodować nadmierna ekspozycja na słońce bez odpowiedniej ochrony i się po prostu boję.
Teraz to wygląda trochę inaczej, staram się zawsze mieć przy sobie wysoki filtr na plaży, nie mam aż takiego parcia bycia czekoladką. Ale w dalszym ciągu zapominam. Idę na miasto, idę na rower, pamiętam tylko o tym, żeby posmarować sobie tatuaż, a o reszcie ciała nie myślę. To nawet nie jest kwestia tego, że zapominam, bo się spieszę, ja po prostu nie myślę. Dlatego zdarza się, że kończę nagle ze spalonymi rękami, ale od tego są już produkty po opalaniu.
A na razie skupmy się na tych przed opalaniem!
KOLASTYNA, emulsja do opalania, SPF 50
Zapewnia: *ochronę przed 4 głównymi rodzajami promieniowania (UVA, UVB, VL, IR) zapobiegając poparzeniom skóry, fotostarzeniu skóry oraz powstawaniu wolnych rodników *obniżenie ryzyka pojawienia się przebarwień *pobudzenie własnego systemu obronnego skóry *nawilżenie skóry *przyjemną aplikację.
Skład: Aqua, Homosalate, Octocrylene, Ethylhexyl Salicylate, Butyl Methoxydibenzoylmethane, C12-15 Alkyl Benzoate, Ethylhexyl Isononanoate, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Phenylbenzimidazole Sulfonie Acid, Glycerin, Potassium Cetyl Phosphate, Bis-Ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine, Aluminum Starch Octenylsuccinate, Butylene Glycol, Undecane, Hydrogenated Palm Glycerides, Arginine, Cetearyl Alcohol, Cetearyl Nonanoate, Mauritia Flexuosa Fuit Oil, Allantoin, Arachis Hypogaea Oil, Ascorbyl Palmitate, Beta-Carotene, Betaine, Caprylic/Capric Triglyceride, Caprylyl Glycol, Carnosine, Citric Acid, Daucus Carota Sativa Extract, Decylene Glycol, Ethylhexylglycerin, Glyceryl Oleate, Glyceryl Stearate, Helianthus Annuus Seed Oil, Isopropyl Myristate, Lecithin, Lycopene, Panthenol, Parfum, Polyacrylate Crosspolymer-6, Sodium Cetearyl Sulfate, Sodium Chloride, Sodium Hydroxide, Sodium Sulfate, Solanum Lycopersicum Seed Oil, t-Butyl Alcohol, Tocopherol, Tocopheryl Acetate, Tridecane, Vaccinium Macrocarpon Seed Oil, Xanthan Gum, BHT, Phenoxyethanol, Tetrasodium EDTA, Coumarin, Eugenol.
Ta emulsja ma bardzo ładny zapach, dość delikatny, neutralny, ale ładny. Konsystencja jest jak mleczko, rzadsza i bardzo kremowa, ale wygodnie się rozsmarowuje na ciele. Nie zauważyłam, żeby się nadmiernie kleił, według producenta jest też wodoodporny, więc tu wszystko gra.
Efekty są widoczne, emulsja cudownie chroni skórę i tatuaże. Smaruje tylko tatuaż przed każdym wyjściem i zazwyczaj jakaś ilość kremu odbija mi się na bicepsie (tatuaż na przedramieniu) i tak. Mam dwa nieopalone i jasne kwadraty na skórze. Nie jest tak, że skóra w tym miejscu nie jest w ogóle opalona, ale widzę po tatuażu, że nic się z nim nie dzieje i wszystko gra. A mam jeden tatuaż, o który nie dbałam za bardzo w upały i mi się rozlał, więc mam idealne porównanie.
Jeżeli potrzebujecie bardzo mocnej ochrony, to jak najbardziej będziecie zadowoleni.
LIRENE, jaśminowy olejek do opalania, SPF 30
Zapewnia: *ochronę przed promieniami UVA i UVB *gwarancję zdrowej, złocistej i pięknej opalenizny *przyspieszone opalanie *delikatną, gładką i aksamitną w dotyku skórę, dzięki witaminie F i olejkom słonecznikowego i jaśminowego *nawilżenie i ochronę przeciwstarzeniową skóry
Skład: Paraffinum Liquidum, Caprylic/Capric Triglyceride, Isopropyl Myristate, Octocrylene, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Helianthus Annuus Seed Oil, Jasminum Officinale Flower Extract, Parfum, VP/Hexadecene Copolymer, Carthamus Tinctorius Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Tocopheryl Acetate, Ascorbyl Palmitate, Daucus Carota Sativa Root Extract, Daucus Carota Sativa Seed Oil, Beta-Carotene, Linoleic Acid, BHT, PEG-8, Tocopherol, Ascorbic Acid, Citric Acid, Benzyl Benzoate.
Ten olejek znajduję się w bardzo wygodnym opakowaniu z aerozolem, psikamy produkt bezpośrednio na skórę wszędzie tam, gdzie chcemy i następnie rozsmarowujemy - czad. Pachnie ładnie, jaśminowo i cudownie. Z kolei konsystencja jest typowo olejkowata, nie wchłania się w skórę, nie ma też uczucia, że skóra jest lepka i klejąca. Aczkolwiek niewielki dyskomfort jest, bo cały czas widzimy, że coś tam mamy na tej skórze.
Tego produktu używałam najczęściej na plaży i smarowałam się nim, kiedy szłam gdzieś na miasto i akurat pomyślałam o ochronie. Fakt faktem, po depilacji woskiem miałam strasznie podrażnione nogi, więc potrzebowałam czegoś, co przy okazji je fajnie nawilży i znalazłam.
Olejek też chroni skórę przed opaleniem, ale jest to mniejszy efekt niż przy 50. Skóra jest leciutko opalona, tak naprawdę ciężko zauważyć efekt i różnice, ale jak ktoś chce to zobaczy. Nie ma ochrony przed wszystkimi promieniami słonecznymi, ale wierze, że przed najgorszymi chroni i powiem Wam, że bardzo spoko się u mnie sprawdza. Czuję,że coś tam się opalam, ale też widzę te ochronę. Lubię produkty, które zarazem zadbają o skórę i pozostawią ją nawilżoną i gładką, nie tylko ochronią przed słońcem
DERMACOL, krem do opalania do twarzy z balsamem do ust, SPF 30
Zapewnia: *kompleksową pielęgnację twarzy oraz ust *ochronę przed szkodliwym promieniowaniem UVA i UVB *brak uszkodzeń skóry *przedwczesnemu starzeniu *działanie antyoksydacyjne i przeciwstarzeniowe *nawilżenie *maksymalną regenerację, ukojenie ust *piękno podczas ekspozycji słonecznch
Skład [krem]: Aqua, C12-15 Alkyl Benzoate, Octocrylene, Glycine Soja Oil, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Glyceryl Stearate Citrate, Phenylbenzimidazole Sulfonic Acid, Cetearyl Alcohol, VP/Eicosene Copolymer, Disodium Cetearyl Sulfosucinnate, Glycerin, Phenoxyethanol, Caprylyl Glycol, Sodium Hydroxide, Panthenol, Allantoin, Tocopheryl Acetate, Carbomer, Xanthan Gum, Bisabolol, Parfum.
Skład [balsam]: Caprylic/Capric Triglyceride, Ricinus Communis Seed Oil, Copernicia Cerifera Cera, Cera Alba, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Octocrylene, Butyloctyl Salicylate, Olus Oil, Dimethyl Capramide, Tocopherol, Glycine Soja Oil, Daucus Carota Sativa Root Extract, Beta-Carotene, Aroma, Parfum.
Uwielbiam kompleksowe produkty które dają mi więcej niż jeden produkt. Tutaj dostajemy krem do opalania do twarzy, jak i balsam do ust, co dla mnie jest genialnym rozwiązaniem na plaży i wyjazdach, czy wyjazdach, bo wiem, że nie zapomęe dwóch najważniejszych rzeczy. Krem dostajemy w niewielkiej tubce, ale do twarzy nie potrzebujemy chorych ilości, więc jest jak znalazł. Zapach ma ładny i typowy dla produktów do opalania, a konsystencja nie wyróżnia się niczym. Zwykły krem, którym fajnie rozsmarowuje się po twarzy.
Używam go i na plaży, kiedy już czuję, że powinnam nałożyć kolejną warstwę, ale i w normalne dni, kiedy wybieram się na miasto, na rower i nakładam go pod makijaż. W obu przypadkach sprawdza się genialnie. Skóra twarzy nie jest spalona, powoli nabiera fajnego, ciemniejszego koloru, nie ma wysuszonych miejsc, ani przebarwień, do których mam skłonności, więc ja jestem bardzo zadowolona!
Balsam do ust, jak to balsam. Wygodnie odkręca się tubkę na końcu i smaruje usta. Powierzchnia jest dość spora, więc szybko się go używa. Produkt momentalnie je nawilża, odżywia i regeneruje, dzięki czemu są miękkie i gładkie przez długi czas. Poza tym, podoba mi się też to, że czasem mam problemy ze znalezieniem balsamu od ust w torbie pełnej różności, a mimo wszystko ten produkt jest większy i od razu wpada w ręce.
Bardzo polecam ten produkt!
BIELENDA, kokosowa mgiełka do opalania, twarz + włosy, SPF 15
Zapewnia: *nawilżenie, poprawę jędrności i elastyczności skóry *wygodną aplikację *obniżenie ryzyka podrażnień i poparzeń słonecznych skóry *zmniejszenie destrukcyjnego wpływu promieni słonecznych na włosy *zmniejszenie ryzyka powstawaniu przebarwień *ochronę skóry przed starzeniem i fotostarzeniem *ochronę przed promieniami UVA i UVB, a także IR-A *trwałe działanie nawet w wodzie i chlorze
Skład: Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Citrus Aurantium Dulcis Fruit Extract, Alcohol Denat., Propylene Glycol, Butyl Methodibenzoylmethane, Tocopheryl Acetate, Sodium Hyaluronate, Methylparaben, DMDM Hydantoin, Parfum, Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.
Bardzo długo szukałam produktu, który będzie w stanie chronić moje rozjaśnione i obecnie kręcone włosy. Jak wiecie obecnie bardzo o nie dbam i chce ochronić je przed wszystkim, dosłownie. Najlepsza byłaby czapka, ale ich nie lubię, więc ratuję się produktami. Na basen już od dawna olejuję włosy, ale szukałam czegoś na plażę. Nie naolejuję włosów do ludzi, bo będę wyglądać strasznie, więc potrzebowałam fajnej mgiełki, którą wygodnie będzie rozpylić na włosach.
Mgiełka ma bardzo mocno kokosowy zapach, ale nie jest wyczuwalny po jakimś czasie i nie przeszkadza. Konsystencja jest bardzo tłusta i w sumie nie powinnam nazywać tego mgiełką, bo nie jest to idealnie rozpylona mgiełka, ale nie mam do czego tego przyrównać.
Powiem Wam, że na włosy daje rade. Fajnie je nawilża, chroni, jest takim jakby czepkiem chroniącym. Wydaje mi się, że spryskując włosy nie jestem w stanie dojść do wszystkich partii, ale do większości na pewno się udaje. Nie mam wrażenia, żeby włosy były w gorszym stanie po plażowaniu czy po basenie, końcówki nie są suche ani poszarpane czy spuszone, tylko widać, że zostały wcześnie wypielęgnowane. Bardzo mi się to podoba. Aczkolwiek nie wiem ile tutaj SPF daje, bo przecież włosy są martwe, więc co mi się z nimi stanie, przecież się nie spalą. Ten sam efekt uzyskałabym prawdopodobnie normalnym olejkiem, ale tutaj wygrywa możliwość wygodnej aplikacji. Nie wyobrażam sobie olejować włosów na plaży w standardowy sposób, jak w domu, a produkt rozpylić mogę w każdej chwili Poza tym, mgiełka przy okazji opada na ramiona, dekolt i plecy, więc zrazem mam jakąś ochronę na bieżąco na pozostałych partach ciała, niewielką bo tylko SPF 15, ale dodatkowa warstwa jest, więc spoko.
I nadszedł czas na produkty po opalaniu, które zazwyczaj ratują mi dupę, w przenośni i dosłownie. Tak, jak mówiłam zdarza mi się spiec na raka bez żadnej ochrony, a potem cierpię dniami i nocami - na szczęście spotyka mnie to coraz rzadziej. Tak było w tamtym roku, wydawało mi się, że się posmarowałam, ale coś niedokładnie, zagadałam się, wyłączyłam myślenie i nawet nie chcecie wiedzieć w jakim stanie wróciłam do domu. Na plaży nic nie czułam, dopiero w domu wszystko zaczęło mnie piec i była tragedia. Z pomocą przyszły mi produkty po opalaniu, kojące, regenerujące i nawilżające, a także mój najwspanialszy narzeczony, który dzielnie, cierpliwie i regularnie co chwilę wsmarowywał we mnie kolejne kremy, bo moja skóra wtedy przyjmowała i wchłaniała je w sekundę.
Ja tych produktów używałam na zmianę, niektórych częściej, innych mniej, ale cały czas się starałam, żeby skóra dostawała wielu różnych składników.
ZIAJA, 10% D-panthenolu, krem łagodzący dla dzieci i dorosłych
Zapewnia: *złagodzenie podrażnień skóry narażonej na wysychanie i pękanie, jak i po nadmiernej ekspozycji na promienie UV
Skład: Aqua, Panthenol, Isopropyl Myristate, Butylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Propylene Glycol, Glyceryl Stearate Citrate Cetearyl Glucoside, Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Hydrogenated Coco-Glycerides, Lanolin, Stearyl Alcohol, Sodium Polyacrylate, DMDM Hydantoin, Methylparaben, Ethylparaben.
Produkt znajduje się w niewielkim opakowaniu, co jest wygodne na wyjazdy i można mieć go zawsze pod ręką, ale jak na domowe warunki wolę mieć większe pojemności, bo takich kremów przy poparzeniach słonecznych idzie nam naprawdę sporo.
Krem nie ma jakiegoś konkretnego zapachu, konsystencja jest zwykła, jak krem do rąk, czy lżejszy balsam do ciała. Bardzo szybko się wchłania i wydaje ni się, że tutaj nie ma co oszczędzać, im więcej produktu na skórze tym lepiej. Ale fajne jest to, że zaraz po nałożeniu czuć lekkie ochłodzenie skóry i od razu jest ona ukojona. Taki efekt po jakimś czasie mija jeśli nałożymy bardzo niewiele produktu. I jest to i tak krem, który daje dość doraźny efekt i ulgę. Nie sprawi, że nasza opalenizna zostanie w idealnym stanie na dłużej i następnego dnia będziemy się cieszyć brązową skórą. Ale uważam, że jako pierwsza pomoc i np. jako baza pod pozostałe kosmetyki zdaje fajnie egzamin i tworzy z nimi fajne combo zwiększając ich działanie.
ZIAJA, nawilżające mleczko utrwalające opaleniznę
Zapewnia: *utrwalenie opalenizny pogłębiając jej piękny brązowy odcień *odpowiedni poziom nawilżenia oraz odżywienie skóry *ukojenie podrażnień i zapobieganie ich powstawaniu *złagodzenie efektów negatywnego wpływu środowiska *doskonale gładką i elastyczna skórę
Skład: Aqua Isopropyl Myristate, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Glycerin, Glyceryl Stearate Citrate, Dimethicone, Dihydroxyacetone, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Stearyl Alcohol, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylene Glycol, Diazolidinyl Urea, Parfum, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Limonene, Linlool, Benzyl Benzoate, Geraniol, Benzyl Alcohol, Citric Acid.
Kolejny produkt mark Ziaja Tym razem większa pojemność, charakterystyczny zapach mojego dzieciństwa, kiedy rodzice smarowali mnie, kiedy się spaliłam, mocny, intensywny, ale kojarzy mi się mega z latem. Konsystencja taka sama jak balsam, bardziej treściwy niż poprzedni krem. Po nałożeniu również czujemy uczucie chłodzenia i ukojenia i jest ono dużo dłuższe.
Produkt szybko się wchłania, ale pozostawia skórę idealnie nawilżoną, miękką i bardzo gładką, aksamitną w dotyku. Pomaga w utrzymaniu opalenizny i przedłuża jej trwałość. Łagodzi wszelkie podrażnienia, jak i ból, który czasem może nam towarzyszyć. Bardzo fajne jest to, że produkt nawilża i odżywia skórę na bieżąco. Mimo że skóra jest w tragicznym stanie, to to mleczko potrafi jej pomóc.
Przyczepię się jedynie do zawartości parafiny w składzie i to już na trzecim miejscu. Wyczytałam, że na poparzenia słoneczne powinno się jej unikać w kosmetykach. Ja się nie znam, mi się nic nie stało, mleczko mi pomogło, ale musicie mieć to na uwadze.
DERMACOL, regenerujący i nawilżający balsam po opalaniu
Zapewnia: *pielęgnację, wygładzenie, intensywnie nawilżenie i odżywienie *ukojenie i regenerację skóry po opalaniu *skórę aksamitnie miękką w dotyku *ochronę młodzieńczego wyglądu
Skład: Aqua, Glycine Soja Oil, Panthenol, Glycerin, Glyceryl Stearate Citrate, Ethylhexyl Stearate, Caprylic/Capric Triglyceride, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Ethylhexylglycerin, Propylene Glycol, Cetearyl Alcohol, Tocopheryl Acetate, Carbomer, Sodium Hydroxide, Citric Acid, Beta-Carotene, Tocopherol, Zea Mays Oil, Parfum.
I to jest zdecydowanie najfajniejszy produkt z całej trójki, którego używam najczęściej, bo zdecydowanie działa najlepiej. Wydaje mi się, że ma najfajniejszy skład i robi wszystko, co powinien, a nawet więcej.
Balsam jest dość rzadki i przypomina mi mleczko, ale jest też nawet treściwy i super rozsmarowuje się go po ciele. 'Pierwszy' zapach ma dziwny, nie jest taki, że wdycham go, jak uzależniona, ale po jakimś czasie intensywne coś na szczęście się ulatnia i zostaje fajny, olejny i migdałowy, orzechowy zapach, który ma w sobie taką esencje, że też mi się kojarzy z latem i wypoczywaniem nad wodą.
Balsam super się wchłania, ale pozostawia skórę jakby lekko mokrą i nawilżoną. Pozostawia po sobie lekki film, ale nie przeszkadza on w niczym, nie klei się ani ciało nie pozostawia po sobie żadnych śladów np. na meblach. Zaraz po nałożeniu balsamu czuć lekkie chłodzenie i ukojenie. Poza tym, skóra jest gładka i miękka w dotyku. Skóra jest też mocno nawilżona i odżywiona i da się to odczuć, bo przynosi ulgę na długo. Idealny po prysznicu, idealny na noc, przez całą noc nie znika tylko cały czas chroni i działa na skórę.
Przy regularnym i ciągłym stosowaniu, już następnego dnia skóra jest w dużo lepszym stanie. Nabiera ładnego odcienia, jest opalona, ale nie przesuszona i cierpiąca - czad! A! Przy okazji balsam znajduje się też w większym opakowaniu z pompką, co jeszcze bardziej ułatwia i uprzyjemnia aplikację.
Jak wspominałam w tamtym roku spaliłam się strasznie, byłam cała czerwona i wszystko mnie piekło. Narzeczony mnie co chwilę smarował, a ja już następnego dnia czułam się lepiej. Po mieszance wszystkich produktów, skupiając się na Dermacolu, który zdecydowanie podpasował mi najbardziej, mogłam cieszyć się lekką opalenizną. Skóra mi oczywiście zeszła, bo chyba nie dało rady inaczej, ale przetrwałam i to bez smarowania się kefirami czy maślankami.
Poza tym, w tym roku jest inaczej. Mam fajniejsze balsamy nawilżające, których używam codziennie przez cały rok i widzę, że dzięki temu, że skóra jest nawilżana regularnie to lepiej znosi opalanie i nawet bez filtrów nie jest to mocny rak, a i szybko się regeneruje i zamienia w fajną lekką brązową opaleniznę. Więc musimy o tym pamiętać cały rok, a w lato skóra nam za to podziękuje. Przy okazji, staram się pić bardzo dużo wody i nie pozwalam odwodnić się organizmowi. Mam też zawsze pod ręką wodę termalną. Obecnie jest to woda termalna La Roche Posay, która przynosi mi ulgę na zewnątrz, jak i w domu, kiedy jest duszno i gorąco. Chłodzi skórę twarzy i mocno orzeźwia. Mamy też mały patent, który ostatnio okazał się być rewelacyjny na plaży, a mianowicie wzięliśmy ze sobą wodę w spryskiwaczu, więc w trakcie opalania możemy się cali schłodzić bez konieczności wchodzenia do wody, to daje sporą ulgę! Przy okazji, narzeczony wpadł ostatnio na genialny pomysł i bardzo polecamy włożenie wody mineralnej do zamrażalki na noc dzień przed plażowaniem, woda zamarznie, ale gwarantuje to Wam zimną wodę przez cały dzień, bo tak szybko się nie rozmrozi :).
Dajcie znać, jakie Wy macie top produkty przed i po opalaniu, jak radzicie sobie z upałami i czy walczycie o piękną czekoladową opaleniznę?